Przejdź do głównej zawartości

Mój kolejny "pierwszy raz"

Tym razem stworzyłam cos na kształt albumu.
 Prezent od wnuka dla dziadka ; )

Okładka albumiku mocno nasycona kolorem (real foto, bez żadnych sztuczek i "ulepszaczy")
Użyłam zwykłych , tekstylnych tasiemek, które ponalepiałam na kwadratowe kartoniki, a potem na siebie nawzajem.
W oczy kole? :D
No ale jak na eksperyment z "tym co mam"  mam nadzieję - ujdzie.
To pewnie też przez aurę, tęczy mi się zachciało w dużych ilościach.
Wkład już papierowy ( nie całkiem wykończony), jeszcze bezfotkowy.
Okrasa - rózne takie wycinanki i znajdki z szuflady.

Komentarze

  1. No kochana... Piękny debiut!
    Jak ty tak zaczynasz... to aż strach się bać!
    Nie mogę się doczekać kolejnych :-D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. czy to jest tak zwany "scrap book"?

    OdpowiedzUsuń
  4. zwariowany, kolorowy - fajny :D

    dziękuję za przepis :) na weekend planuje się pobawić w ciasteczka ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. super...ja ciągle nie mam odwagi w kwestii albumu
    a tobie wyszło tak lekko i radośnie i do tego spójnie :-0

    OdpowiedzUsuń
  6. tu sie mozna kompleksów nabawić , jak sie patrzy na to co potrafisz .....chętnie bym sie dowiedziała jak takie cuda robić. Ozdoba to powiedzmy własna inwencja , ale co ze srodkiem???gotowy sie kupuje i upiększa , czy też wszystko od podstaw? no śliczności .;-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Twoje prace są przepiękne, jesteś bardzo wszechstronną i zdolną osobą :) Zarówno malowanie na szkle jak i kartki, albumy, korale - urzekają mnie totalnie :) Cudeńka!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rzecz o zaufaniu w połączeniu ( czyli) nie musisz się tego uczyć w szkole, doświadczenie jest nauką powszednią.

karmienie duszy

  Wolę karmić duszę na łonie przyrody niż w świątynnych murach i jest mi z tego powodu niezwykle lekko.  Dokarmianie zwykle odbywa się na aluminiowych rumakach z wiatrem we włosach. Wieki temu popędzalibyśmy pewnie koniki po stepie, dziś sunęliśmy nadwiślańska trasą rowerową z Gorzowa do Okleśnej. Spory odcinek, bo 60 km tam i z powrotem, ale bardzo urokliwy i po płaskim :) W moim przypadku nigdy nie jest od do, bo we krwi mam kluczenie.  Tyle ciekawych miejsc po drodze. Dziwne strachy na wróble i inne ptasiory ubrane w białe kitle, albo pomarańczowe kapoki. Rzeczne zaułki, meandry, brzydkie kaczątka tuż przed transformacją, i te pozytywne kolory słoneczników, kukurydzy i różnej maści ziół. Cudnie!   Kiedy mijaliśmy rowerzystów bijących życiowe rekordy miałam ochotę napisać na asfalcie " Poczuj jak pachnie teraz powietrze". Ale co kto lubi...        

dalekosiężnik wzrokowy

Zrobiłam z blogowych wpisów mozaikę i się prawie popłakałam, a na pewno oczy się zaszkliły. Mozaiki są zdradliwe. Pochlipałam nad tymi wszystkimi blogami, co ich już nie odnajduję, co do nich zabarykadowano drzwi, co to o sobie zapomnieliśmy. Zasmuciłam się z powodu wszystkich ludzi, którzy już nie piszą, bo odeszli w zaświaty albo piszą, ale emigrowali w inne blogosfery. Zastygłam na kilka chwil podczas czytania własnych słów sprzed lat kilku. O mamo, jak dobrze, że tego bloga mam. Kawał życia, okruchy historii, tyle przetrawionych myśli. li. Wzrusz!