Czytam obecnie "Pasję życia". To, jak zapewne większość (a może i nie) kojarzy sfabularyzowana biografia Van Gogha.
U poczatków prawie każdej lektury, nęka mnie zespół napięcia ziewającego, który w trakcie czytania, ustępuje bądź nie.
Zależy od książki. Tym razem został poskromiony i jestem już na półmetku tej intrygujacej historii, której tytuł dotyka sedna jak rzadko.
Irving Stone miał nosa, żeby tak nakreślić Van Gogha. Tak z krwi i kości, wyraziście i magnetyzująco.
Czytając, mam autentyczne doznanie, że bałabym się Van Gogha, jego nieposkromionej namietności do życia. W towarzystwie tego człowieka czułabym się przytłoczona temperamentem i jakąś nieokiełznaną wewnętrzną siłą, której ja raczej nie mam w nadmiarze i pewnie dlatego.
Napisać, że Van Gogh miał w sobie iskrę bożą to za mało, był raczej krzewem gorejącym.
Ciagle żył pod ciśnieniem skrajnych uczuć, upuszczając od czasu do czasu pary, ale chyba nie wystarczająco, bo pod koniec życia zadymiło mu w głowie maksymalnie, skutkiem czego przyłożył sobie pistolet do brzucha. Do brzucha, nie do głowy - co za fantazja.
Był fenomenem bez dwóch zdań, chyba jak każdy geniusz-artysta. Wolę użyć słowa fenomen niż wariat, mimo wszystko, a może przede wszystkim - Za Wszystko...
W trakcie wertowania stron, pojawiła się wielka ochota, by wnikliwiej zaznajomić się z jego malarstwem i co tu duzo pisać, ono mnie oszołomiło.
Patrząc na szkice, akwarele, obrazy widać jak człowiek się rozbudzał, rozwijał, uczył, i jak bardzo chciał być wierny sobie i autentyczny w tym co robił.
Jestem wielką fanką sztuki Vincenta, teraz wiem to na pewno i nie dlatego, że wypada, albo w ślepo bo Van Gogh wielkim artystą był.
Nie jestem juz snobką i ignorantką, bo uwidziałam i uwierzyłam szczerze w jego talent.
Van Gogh to człowiek pełen kontrastów, jak jego obrazy, które mówią zapewne więcej niz artysta wypowiedział słów za życia.
Tu kilka z nich.
Większość z przedstawionych powstała podczas pobytu na połódniu Francji w
Arles. Ten czas w twórczości Van Gogha urzekł mnie najbardziej.
Kocham te intensywne, ciepłe kolory w grubych, zamaszystych pociągnięciach pędzla.
U poczatków prawie każdej lektury, nęka mnie zespół napięcia ziewającego, który w trakcie czytania, ustępuje bądź nie.
Zależy od książki. Tym razem został poskromiony i jestem już na półmetku tej intrygujacej historii, której tytuł dotyka sedna jak rzadko.
Irving Stone miał nosa, żeby tak nakreślić Van Gogha. Tak z krwi i kości, wyraziście i magnetyzująco.
Czytając, mam autentyczne doznanie, że bałabym się Van Gogha, jego nieposkromionej namietności do życia. W towarzystwie tego człowieka czułabym się przytłoczona temperamentem i jakąś nieokiełznaną wewnętrzną siłą, której ja raczej nie mam w nadmiarze i pewnie dlatego.
Napisać, że Van Gogh miał w sobie iskrę bożą to za mało, był raczej krzewem gorejącym.
Ciagle żył pod ciśnieniem skrajnych uczuć, upuszczając od czasu do czasu pary, ale chyba nie wystarczająco, bo pod koniec życia zadymiło mu w głowie maksymalnie, skutkiem czego przyłożył sobie pistolet do brzucha. Do brzucha, nie do głowy - co za fantazja.
Był fenomenem bez dwóch zdań, chyba jak każdy geniusz-artysta. Wolę użyć słowa fenomen niż wariat, mimo wszystko, a może przede wszystkim - Za Wszystko...
W trakcie wertowania stron, pojawiła się wielka ochota, by wnikliwiej zaznajomić się z jego malarstwem i co tu duzo pisać, ono mnie oszołomiło.
Patrząc na szkice, akwarele, obrazy widać jak człowiek się rozbudzał, rozwijał, uczył, i jak bardzo chciał być wierny sobie i autentyczny w tym co robił.
Jestem wielką fanką sztuki Vincenta, teraz wiem to na pewno i nie dlatego, że wypada, albo w ślepo bo Van Gogh wielkim artystą był.
Nie jestem juz snobką i ignorantką, bo uwidziałam i uwierzyłam szczerze w jego talent.
Van Gogh to człowiek pełen kontrastów, jak jego obrazy, które mówią zapewne więcej niz artysta wypowiedział słów za życia.
Tu kilka z nich.
Większość z przedstawionych powstała podczas pobytu na połódniu Francji w
Arles. Ten czas w twórczości Van Gogha urzekł mnie najbardziej.
Kocham te intensywne, ciepłe kolory w grubych, zamaszystych pociągnięciach pędzla.
kochana, skradłas mi temat na bloga hi hi hi! żartuje! ;)
OdpowiedzUsuńnie mogłam przejść obojętnie i nie skomentowac :P
vincent jest od wielu lat moim ulubionym malarzem i zbieram dosłownie wszystko co sie z nim wiąże. w polsce zostawiłam za soba sporą kolekcje róznych rzeczy zwiazanych z vincentem ale tu w uk też nie omieszkam kupic jakiejs ksiązki czy albumu. miałam również tę wspaniała mozliwość aby widzieć jego obrazy w muzeum van gogha w amsterdamie a nawet na wystawie impresjonistów w warszawie, jeszcze zza czasów studenckich.
pasja życia - mam i przeczyłam kilka razy, nigdy mnie nie nudzi, podobnie jak film z kirkiem douglasem w głownej roli.
vincent miał w sobie pasję i to widać w jego kolorach, w engerii, w tematyce, artysta nieokrzesany a jednoczesnie nierozpoznany przez swoich geniusz, jaka szkoda, ze sława van gogha przyszła dopiero po jego smierci, ale może własnie na tym polega piękno jego biografii, kto wie czy jakby wzbogacil sie za zycia to umarłby jako znudzony życiem bogacz a nie jako biedak w łanach zboża.
ach, zapomniałam dodac, że oprócz sławnych słoneczników van goghowskich zawsze poruszają mnie jego obrazy z serii starry night :)
OdpowiedzUsuńswirls, swirls, swirls....
Magdo, odpowiem tutaj :)
OdpowiedzUsuńVincenta polecam. A muzeum koniecznie trzeba zobaczyc podobnie jak sklep z suwenirami :)
zeby wstawic filmik z youtube musisz skopiowac z youtube przyporządkowany danemu filmikowi kod html a nastepnie w poście w ktorym chcesz umiescic ten filmik,klikasz na te drugą zakładkę "edytuj html" i tam wklejasz ten kod do tekstu. po zapisaniu filmik powinien sie wyswietlic.
Lubię obrazy van Gogha właśnie za tę kosmatość pędzlową i temperament. I akurat jego obrazy to te, które nie rozczarowują na żywo (w d'Orsay, teraz Ty też musisz się wybrać, nie ma rady:-))
OdpowiedzUsuńBuziaki!
Jego twórczości nie da sie pomylić z nikim innym....
OdpowiedzUsuńJa też uwielbiam :-)
OdpowiedzUsuń