Można się przyzwyczaić prawie do wszystkiego, prawie, bo gorzej wychodzi przyzwyczajanie do cudzych przyzwyczajeń. Realne przeszkody napotykamy dopiero wtedy, gdy chcemy zawrócić rzekę kijem, ponieważ najtrudniej jest się odzwyczaić. To jakby zrywać ze swoją drugą naturą lub próbować przedrzeć na druga stronę muru chińskiego za pomocą pilnika.
Choć nieraz pojawia się nieodparta pokusa, by wetknąć komuś brudne skarpetki do gardła, narzucić muszle klozetową jak wieniec na szyję, albo kazać wylizać do cna kubek z zaschniętą kawą, to serio, bardziej boję się sytuacji, kiedy nie będę miała komu tego powiedzieć, wetknąć, czy narzucić. Na szczęście (bardzo abstrakcyjne;) pożycie małżeńskie gwarantuje cała gamę emocji. To poligon gdzie ścierają sie wzajemne przyzwyczajenia i nawyki więc ciągle iskrzy, czasem wybucha. Największym przyzwyczajeniem pozostaje jednak samo małżeństwo. I used to.
egzorcyzmowałam się;)
Zobaczylam tytul i natychmiast mialam odpowiedz:
OdpowiedzUsuńHappy woman!!
Bo w jakims sensie to prawda, bylam szczesliwa kiedy bylam sama, ale teraz z perspektywy lat i szczegolnie doswiadczen ostatnich dwoch lat jak pomysle, ze moglabym musiec przechodzic przez to wszystko sama to mi skora cierpnie.
Najczesciej to jest chyba problem akceptacji tego co jest, bo w sumie te skarpety czy niezamknieta muszla klozetowa nie sa duzym problemem, sa upierdliwe. Pamietam to z zycia pod jednym dachem z bylymi mezami. Obecny nie rozrzuca skarpet ani innych czesci garderoby bo i tak wie, ze ja tego na pewno nie sprzatne:))
Wychodze z zalozenia ze to jedynie matki moga (jak lubia lub chca) sprzatac po synach, ale zona to juz jest luksus doroslego mezczyzny i nie sprzatam:)))
Cudne, powtórzę małżowi słowo w słowo - żona to luksus dorosłego mężczyzny.
OdpowiedzUsuńJa się trochę miotam, czasem wrzasnę, czasem poproszę. A czasem pomyślę - ileż to moich przyzwyczajeń musi doprowadzać jego do szału? Nie wiem, milczy i cierpliwie znosi:P
OdpowiedzUsuńu mnie to samo, w imię świętego spokoju chyba:)
OdpowiedzUsuńLubię być w małżeństwie do tego stopnia, że wyszłam za mąż i nie wróciłam do tej pory - a zaraz będzie 30 lat. Też jestem żoną luksusową,nie gotuję, nie zmywam, nie prasuję. Mam za to poczucie humoru, nie ględzę, nie traktuję faceta jak dziecko, nie poganiam, nie zaganiam, potrafię się zachwycić umytą podłogą i fasolką po bretońsku. Jak się okazuje, tyle wystarczy do stworzenia szczęśliwego stadła:)
OdpowiedzUsuńZgadzam sie Pieprzu. Tez nie marudze i nie poganiam a do tego kazdy stan zapalny potrafie skwitowac smiechem i wtedy oboje dostajemy glupawki. Tylko u mnie ta wiedza przyszla razem z trzecim malzenstwem:))
UsuńA u mnie przez przypadek. Zaiste, warto być leniwą czasem:-)
Usuń