Przejdź do głównej zawartości

Próbka góralskiego feminizmu

W jednym z bielskich jarzyniaków dorabiała grosza pewna nastolatka. Mieszkała z rodzicami, ale codziennie pakowała do reklamówki chleb, serek topiony, jakieś pomidory i zanosiła swojej babci mieszkającej przy szlaku na Klimczok. Baśka lubiła babcię, nie lubiła facetów. Pod barem
"Wypitka" zwykł wypatrywać jej wymoczek o ksywie Wilku. Wilku miał krzywy zgryz i jego kły wyprzedzały siekacze. Patrzył na Baśkę jakby chciał ją pożreć wzrokiem. Baśka zaś nie mogła na to patrzeć i chowała głowę pod kapturem dresu. Jedyne co miała czerwone to właśnie ten spłowiały dres i rumieńce kiedy wspinała się po górach. Ogólnie ubierała się na czarno i była blada, ale nie z przejęcia, bo raczej się nie przejmowała, niczym.
Imponowała jej babcia Martyna, jej siwy warkocz do pasa, długi jak wspomnienie taterniczej młodości. Baśka tez chciała zajść wysoko, roiła jej się w głowie powtórka z misji Martyny i niezależność na  życiowej ścieżce. Wilku nie miał o tym bladego pojęcia kiedy upijał się jej widokiem, browarami i poczuciem przyszłej wygranej.
 To był pierwszy i ostatni raz kiedy zdarzyło mu się zaczaić na Baśkę w lesie, gdy robiła zwyczajową rundkę. Wyskoczył zza drzew, jednak nogą zahaczył o wystający korzeń i runął przed dziewczęciem jak długi. Baśka nie dała się zaskoczyć, drwiąco uniosła kąciki i spytała -Na łowach?
 Zamroczony guzem i potrójną dawką chmielu Wilku wyrzęził - Chcem, żebyś ze mną chodziła!
Od......liło ci !?  - uniosła brew, ale w sumie okoliczności były zabawne i postanowiła je wykorzystać - Dobra, to wstań i chodź ze mną, a będę z tobą szła.
Kudłacz się ogarnął  i wywalił jęzor jak wierny pies. Wspinali się, wspinali, jedno na dwóch, drugie na czterech kończynach, aż w końcu Wilka całkiem opuściły siły i zawył za przodowniczką - Nie moooogę juuuż!
 Baśka spojrzała na konary drzew, zaćmiła papierosa, wciągnęła smugę dymu i zapach zmurszałych jesiennych liści, a potem wyrzuciła z siebie powietrze - To do budy!
Wilku skulił się, a ślina która tak mu ciekła na widok Barbary nagle zaczęła bulgotać i wyparowywać. Dziwna rzecz zadziała się w jego trzewiach, zaczął goreć i puszczać dym uszami. To był ogień porażki. Nie podejrzewał że to możliwe, ale cała duma uchodziła z niego porami, a on sam spalał ze wstydu na proch.
 Kiedy było już po wszystkim, nagły wiatr wzniecił popioły, które dziewczyna w czerwonym kapturze wciągnęła nosem jak pierwszorzędną kokainę i ruszyła na spotkanie ze swoim alter ego.


Wycieczka na Szyndzielnię. Zdjęcia - Monika














Komentarze

  1. Nowatorskie podejście do Czerwonego Kapturka, czyta się jednym tchem:)Cudo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podpisuję się rękoma obiema i dodaję jeszcze kulosy!
      No i szalone zdjęcia, no i góry, no i rudości... Pięknie, oj pięknie :)
      Pozdrowionka!

      Usuń
  2. NIesamowity tekst :) A główna bohaterka cudowne imię ma. I charakter :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No to czekamy teraz na Królewnę Śpiączkę. Czy jakoś tak ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Szóste zdjęcie - rewelacja! Uruchamia wypbraźnię!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rzecz o zaufaniu w połączeniu ( czyli) nie musisz się tego uczyć w szkole, doświadczenie jest nauką powszednią.

karmienie duszy

  Wolę karmić duszę na łonie przyrody niż w świątynnych murach i jest mi z tego powodu niezwykle lekko.  Dokarmianie zwykle odbywa się na aluminiowych rumakach z wiatrem we włosach. Wieki temu popędzalibyśmy pewnie koniki po stepie, dziś sunęliśmy nadwiślańska trasą rowerową z Gorzowa do Okleśnej. Spory odcinek, bo 60 km tam i z powrotem, ale bardzo urokliwy i po płaskim :) W moim przypadku nigdy nie jest od do, bo we krwi mam kluczenie.  Tyle ciekawych miejsc po drodze. Dziwne strachy na wróble i inne ptasiory ubrane w białe kitle, albo pomarańczowe kapoki. Rzeczne zaułki, meandry, brzydkie kaczątka tuż przed transformacją, i te pozytywne kolory słoneczników, kukurydzy i różnej maści ziół. Cudnie!   Kiedy mijaliśmy rowerzystów bijących życiowe rekordy miałam ochotę napisać na asfalcie " Poczuj jak pachnie teraz powietrze". Ale co kto lubi...        

odchwaszczanie doraźne, bez widoków dalekosieżnych

Uschło blogowe poletko. Trzeba sie przedzierać przez chaszcze czasu i zapomnianych dni. Tydzień za tygodniem leci ciurkiem, przystaje tylko wtedy kiedy dopada mnie myśl o tej ciągłej zmianie wszechrzeczy, o ustawicznym przekształcaniu krajobrazu życia. Jejku, jaki patos.  Igor sie zpierwszoklasił. Na razie leniwie, bez napinki, aczkolwiek matematykę już uznał za ulubioną, a religie i w-f ulokował na szarym końcu. Szkoła dotychczas nie przysparza kłopotów, co inne tak. Tata mój mizernieje już półtora miesiąca w szpitalu. Ciężka sprawa, właściwie w tych okolicach moje serce najszybciej bije, a sen nie przychodzi na dobranoc. Namacalny obraz przemijania w ciele bliskiego człowieka, który dysponując godzinami bezczynnego czasu  zaczął liczyć myśli i spostrzeżenia (więc jednak czynność istnieje  - kartezjańska) Ostanio przez telefon powiedział mi, że na świecie panuje równowaga. Zgodziłam sie  z nim, ale nie przestudNiowałam tematu. Przestudniować problem znaczy go zgłę...