Siedzę w domu, a jakże.
Okna czekają na kąpiel, okruchy bułki na odkurzenie, podłogi na zmycie...Wszystko czeka na mnie, a ja bujam w stratosferze i wyciagam się wyżej, na jakieś puste kosmiczne polany.
Dusza wyziera przez membranę skóry i ucieka jeśli nie w międzygwiezdne pustki, to do głosnych lokali. Rwie na dwie części, bo mam fazę nirwaniczno - imprezową.
Albo sie zapomnieć, zagadać, zaśmiać wespół z innymi wrzaskliwymi i żyjacymi chwilą ludźmi, albo rozlać jak mleczna droga, gdzieś tam w czerni.
Ogólnie ciągnie mnie w luksus beztroski, tylko nie wiem którą jakość wybrać.
Okazje przeskakują nade mna, albo omijają, a może status matki Polki, żony męża, wyrzuca mnie poza nawias towarzyskiego zycia.
Tęsknie do lekkiego czasu przeszłego, kiedy mogłam tłuc sie nocami od pubu do pubu i budzić nie na swojej poduszce. Czas pisze już inne historie, odpowiedzialne i sfokusowane na kuro-domowieniu, a jakaś część mnie, ta niedojrzała i naiwna, próbuje na powrót sie wykluć.
To chyba zły duch, ujmujaco niepoważny próbuje swych czarów. Mam ochotę podać mu rękę i zaszaleć. Schizofreniczne to i zaburzające codzienny rytm.
Czysto niebo od kilku dni. Na przystankach słucham swojej muzyki głęboko wetkniętnej w uszy i czuję naprzemienne dreszcze i przeszywajace strzały słonecznych promieni.
Bosko, jak muskanie tajemnicy..
Chciałbym sie zapomnieć i nałożyć inną twarz na jakiś czas.
Wczoraj była zaskakujaca niedziela.
Po latach zobaczyłam ludzi, których oblicza migotały w pamięci, a z którymi niegdyś łączył mnie teatr, wojaże po Polsce z występami i zupełnie inna, nieśmiała, nastoletnia Magda, która na scenie absolutnie się zapominała.
Niedzielny wieczór miał być nasz z Leszkiem.
W Światowidzie leciał " Wujek Boonmee, który potrafi przywołać swoje poprzednie wcielenia".
Dwie godziny po pracy, zanim zaczął się seans, tułałam się po Katosach, a dokładnie w obszarach międzysklepowych wielkiej galerii. Czekałam na przyjazd Leszka i nie umiałam znaleźć sobie miejsca między cenami zarezerwowanymi dla krezusów i w całej tej koszmarnej marży kolorowych szmatek. Coś się zmienia, nie lubię już sklepowej szwędaczki. Złości mnie i nudzi, a nie ekscytuje.
Film...
Film okazał się zupełnie nie dla nas, za bardzo ZEN ;)..a ja nie potrafiłam w tej przeciągającej się w wieczność mieszaninie abstrakcyjnych ujęć i rozwlekłych scen odnaleźć logicznego spoiwa.
Pewnie nie chodziło o jego szukanie i w tym problem.
Film nakręcony w duchu buddyjskim, bez ubarwień, bez pospiechu, zwyczajnie, a mnie szarpało w innym kierunku......wyjścia;)
Przyzwyczajonym do klimatu zachodniej cywilizacji, gdzie czas jest deficytowym towarem, a umysł przyzwyczajony do konkretów a nie rozmytych wizji, trudno przebrnąć przez spektakl obcych i niezrozumiałych metafor i symboli.
Film okazał się równiez nie do strawienia przez czynniki zewnętrzne - unoszący się na sali zapach 'sztywnego' swetra. Bo ewidentnie ktoś proszku ani mydła nie użył.
Wieczorek nieco zmasakrowany i niewydarzony...ech..bywa:)
Okna czekają na kąpiel, okruchy bułki na odkurzenie, podłogi na zmycie...Wszystko czeka na mnie, a ja bujam w stratosferze i wyciagam się wyżej, na jakieś puste kosmiczne polany.
Dusza wyziera przez membranę skóry i ucieka jeśli nie w międzygwiezdne pustki, to do głosnych lokali. Rwie na dwie części, bo mam fazę nirwaniczno - imprezową.
Albo sie zapomnieć, zagadać, zaśmiać wespół z innymi wrzaskliwymi i żyjacymi chwilą ludźmi, albo rozlać jak mleczna droga, gdzieś tam w czerni.
Ogólnie ciągnie mnie w luksus beztroski, tylko nie wiem którą jakość wybrać.
Okazje przeskakują nade mna, albo omijają, a może status matki Polki, żony męża, wyrzuca mnie poza nawias towarzyskiego zycia.
Tęsknie do lekkiego czasu przeszłego, kiedy mogłam tłuc sie nocami od pubu do pubu i budzić nie na swojej poduszce. Czas pisze już inne historie, odpowiedzialne i sfokusowane na kuro-domowieniu, a jakaś część mnie, ta niedojrzała i naiwna, próbuje na powrót sie wykluć.
To chyba zły duch, ujmujaco niepoważny próbuje swych czarów. Mam ochotę podać mu rękę i zaszaleć. Schizofreniczne to i zaburzające codzienny rytm.
Czysto niebo od kilku dni. Na przystankach słucham swojej muzyki głęboko wetkniętnej w uszy i czuję naprzemienne dreszcze i przeszywajace strzały słonecznych promieni.
Bosko, jak muskanie tajemnicy..
Chciałbym sie zapomnieć i nałożyć inną twarz na jakiś czas.
Wczoraj była zaskakujaca niedziela.
Po latach zobaczyłam ludzi, których oblicza migotały w pamięci, a z którymi niegdyś łączył mnie teatr, wojaże po Polsce z występami i zupełnie inna, nieśmiała, nastoletnia Magda, która na scenie absolutnie się zapominała.
Niedzielny wieczór miał być nasz z Leszkiem.
W Światowidzie leciał " Wujek Boonmee, który potrafi przywołać swoje poprzednie wcielenia".
Dwie godziny po pracy, zanim zaczął się seans, tułałam się po Katosach, a dokładnie w obszarach międzysklepowych wielkiej galerii. Czekałam na przyjazd Leszka i nie umiałam znaleźć sobie miejsca między cenami zarezerwowanymi dla krezusów i w całej tej koszmarnej marży kolorowych szmatek. Coś się zmienia, nie lubię już sklepowej szwędaczki. Złości mnie i nudzi, a nie ekscytuje.
Film...
Film okazał się zupełnie nie dla nas, za bardzo ZEN ;)..a ja nie potrafiłam w tej przeciągającej się w wieczność mieszaninie abstrakcyjnych ujęć i rozwlekłych scen odnaleźć logicznego spoiwa.
Pewnie nie chodziło o jego szukanie i w tym problem.
Film nakręcony w duchu buddyjskim, bez ubarwień, bez pospiechu, zwyczajnie, a mnie szarpało w innym kierunku......wyjścia;)
Przyzwyczajonym do klimatu zachodniej cywilizacji, gdzie czas jest deficytowym towarem, a umysł przyzwyczajony do konkretów a nie rozmytych wizji, trudno przebrnąć przez spektakl obcych i niezrozumiałych metafor i symboli.
Film okazał się równiez nie do strawienia przez czynniki zewnętrzne - unoszący się na sali zapach 'sztywnego' swetra. Bo ewidentnie ktoś proszku ani mydła nie użył.
Wieczorek nieco zmasakrowany i niewydarzony...ech..bywa:)
Fajny ten post... Taki chaotycznie pozytywny, bo niepoważny duch, kuszący do młodzieńczych nawyków tak lekko i figlarnie bawi się z życiem w ciuciubabkę ;)
OdpowiedzUsuńWiosenne wariacje?
ja uwielbiam moje kuro-domowe życie :)
OdpowiedzUsuńa wyjazd do galerii, marketu, butiku itp. w celu kupienia koniecznie potrzebnej na już rzeczy to dla mnie katorga i podobnie jak Ciebie miejsca takie mnie złoszczą, i do tego męczą strasznie;
pozdrawiam słonecznie :)
bardzo mnie się Twoje zdanka podobają. bardzo.
OdpowiedzUsuńczuje podobnie...choć nie mozna wejść do tej samej rzeki dwa razy, a szkoda...pozdrawiam z domu wśrod pól gdzie stalymi gośćmi są sarny na śniadanie:)
OdpowiedzUsuńA mnie się wujek podobał, podobnie jak to słońce co od kilku dni świeci tak pięknie.
OdpowiedzUsuńTy też???? Cieszę się - jak byk (mawia sarenka:) Myślałam, że tylko ja zdziczałam do tego stopnia, że w tym tłumie obijającym się o szklane ściany czuję się idiotycznie:))) Ale nieeee, ale nieeeee...;))) PJ Harvey jest z krwi i kości, boleśnie i cudownie. Ja kocham kapitalne dziewczyny z gitarą, zwłaszcza jak robią taką muzykę jak ona!!!! Prawdziwą, od podstaw, od korzeni, gdzie tę gitarę słychać i czuć! Moje duże dziecko (wyhodowane na ojca gitarze) słucha tego...!!!!! http://soundcloud.com/rikigdj/thanks-man Jakby mało było, to jeszcze chce osobiście miksować... Świat się cholera zmienił...
OdpowiedzUsuńOj - ten fragment o tęsknocie za starymi czasami (choć to może czasem bywały Stare Złe Czasy, jak mawiał bohater książki, którą niedawno czytałem, też takiej nostalgicznie nastrajającej) - bardzo do mnie trafił. Też się tak czasem czuję. Żeby po pracy nie wracać w domowy rejwach, tylko na słoneczny, wiosennie już pachnący spacerek, taki co się może w noc przeciągnąć i nie wiadomo jak skończyć.
OdpowiedzUsuńAle było - minęło. Wszystko się zmienia.
Pozdrawiam
Magda, jak rany - co to są Katosy? Czy każdy sie po nich tłucze, czy tylko wybrańcy niebios? Zmiany sa motorem życia, co powtarzam jak mantrę. To co było ważne 10 lat temu, teraz okazuje się nie mieć znaczenia, co ze zdziwieniem zaczynamy dostrzegac. Ot, życie:)
OdpowiedzUsuń