Przedwczoraj, po prawie rocznej przerwie, przeprosiłam się z kierownicą. Ło matko z córko, ale przeżycie, wręcz traumatyczne, jak depilacja pachwin albo coś. Bo ja się bardzo dobrze prowadzę, ale z dwuśladami bywa raz tak, raz siak. Niektórzy uwielbiają popędzać swoje fiaty, ople, mnie z tego średnia przyjemność przypada w udziale. No, ale przemogłam się i nawet uwaga synka nim wsiadł do fotelika pt. mamo, ale sobie po-ćwi-czy-łaś?? mnie nie odwiodła. Przezywam, jak mrówka wschód słońca ... ale niedzielni kierowcy już tak mają, a ja najgorzej mam z podjazdami..yyy, obsuwam się, staczam... Co do staczania sie, zapuszczania i ogólnej abnegacji, to w dalszym ciągu włosy mi rosną, którą to samowolkę poczytuję za osobisty sukces. Zwykle jak tylko z przydługim futrem mi się nie układa, mówię mu adios i stawiam irokeza. Teraz upodobniłam sie ponoć do Zielińskiej, taka ruda, mała...znacie? Upodobniłam sie tylko od lini karku wzwyż, gdyż spuszczając wzrok...