Jestem fanką popękanego bruku z grzywą traw, dziur w płocie, zarośniętych działek, opuszczonych siedzib. Miejsca gdzie człowiek machnął ręką i porzucił, stają się przyjaźnie dzikie i naturalne.
Znikam w chaszczach, ruinach, całej tej pozornej niedoskonałości i jednocześnie się tam odnajduję. To jak naturalne środowisko gdzie następuje bezbolesne utożsamienie, nie ma potrzeby dopasowania, równego pociągnięcia eyelinerem i udowadniania, że też potrafię.
Te miejsca prowadzą donikąd, a jednak odkrywają jakieś prawdy i uczą.
Mnie uświadamiają, że wolałabym się poddać biegowi rzeczy niż stanąć w szranki z życiem.
Trochę to jednak smutne...
Bo z jednej strony można zainspirować się mocą i nieustępliwością natury, z drugiej stać się jej bezwolną ofiarą. Tylko jak bycie ofiarą sił natury wygląda z perspektywy, że jednak jesteśmy jej częścią?
Piosenka Harlem River snuje się za mną co jakiś czas.
Sama rzeka snuje się przez Manhattan w NY, jest brudna, jej brzegi zapuszczone, a jednak Kevin śpiewa, że na swój sposób jest mu bliska. Spokojna, pogodzona ze swoim stanem skupienia, po prostu płynie.
I don't know, I don't know
Just where I'm going
Couse I've never been
And I don't know
Just where I'm going
Or where I've been
(...)
And ride on that easy rider
Flow like that Harlem River
Komentarze
Prześlij komentarz