Przejdź do głównej zawartości

Nowe oprogramowanie

Obecnie realizuję się życiowo jako robotnica domowa. 
 Chciałabym napisać, że uruchomiłam funkcję turbo sprzątania i podkręciłam gałkę odpowiedzialną za kulinarną efektywność, ale to by było kłamstwo, bo jednak sporo czasu leniuchuję.

Dni zlewają się w jeden, czasem zapominam czy to środa, a może już poniedziałek?




Mechanizm dnia jest z grubsza taki: 

Kabelki stykają w okolicach 10:00, wcześniej coś tam żarzy się i tli z racji starszej generacji. Czasem włącza mnie kot wciskając łapami dwa guziki na klatce piersiowej - mechanizm skuteczny acz bolesny. Czasem wstaję natychmiast, a częściej patrzę w sufit pogrążona w myślach. Kiedy jednak nadchodzi ten moment, dźwigam się z  trzaskiem i zmierzam do kuchni w celu naoliwienia. Olej jest barwy smoły i smakuje wybornie.
Kiedy się zregeneruję, gotuję.
Nie w kuchni. 
Gotuję się do drogi po internetach.
Fejsbuki, pinteresty, instagramy to już nie gramy, a tony. 
Zapełniam bazę setkami danych ale mam założoną blokadę, która uruchamia się w samo południe na hasło - obiad. To stały gwóźdź programu, którego usunięcie zwiastuje awarię, tj. wybija mi gniazdko rodzinne.
Po obiedzie przychodzi pora na realizację pomysłów, które zgromadziły się pod kopułą, ale najczęściej reset systemu następuje w weekendy. Otóż i pewnego weekendu zbudowałam robota i zaszufladkowałam do kategorii "przetrzymywacza przydasi". 
Za sprawą akryli i patyny karton stał się korodującą blachą. Do tego doszły jeszcze śrubki, nakładki i korki po winie (tych mam całkiem sporo) żebym mogła z całą stanowczością stwierdzić - stworzyłam sztuczną inteligiencję ;)

Tadammm...












Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rzecz o zaufaniu w połączeniu ( czyli) nie musisz się tego uczyć w szkole, doświadczenie jest nauką powszednią.

karmienie duszy

  Wolę karmić duszę na łonie przyrody niż w świątynnych murach i jest mi z tego powodu niezwykle lekko.  Dokarmianie zwykle odbywa się na aluminiowych rumakach z wiatrem we włosach. Wieki temu popędzalibyśmy pewnie koniki po stepie, dziś sunęliśmy nadwiślańska trasą rowerową z Gorzowa do Okleśnej. Spory odcinek, bo 60 km tam i z powrotem, ale bardzo urokliwy i po płaskim :) W moim przypadku nigdy nie jest od do, bo we krwi mam kluczenie.  Tyle ciekawych miejsc po drodze. Dziwne strachy na wróble i inne ptasiory ubrane w białe kitle, albo pomarańczowe kapoki. Rzeczne zaułki, meandry, brzydkie kaczątka tuż przed transformacją, i te pozytywne kolory słoneczników, kukurydzy i różnej maści ziół. Cudnie!   Kiedy mijaliśmy rowerzystów bijących życiowe rekordy miałam ochotę napisać na asfalcie " Poczuj jak pachnie teraz powietrze". Ale co kto lubi...        

odchwaszczanie doraźne, bez widoków dalekosieżnych

Uschło blogowe poletko. Trzeba sie przedzierać przez chaszcze czasu i zapomnianych dni. Tydzień za tygodniem leci ciurkiem, przystaje tylko wtedy kiedy dopada mnie myśl o tej ciągłej zmianie wszechrzeczy, o ustawicznym przekształcaniu krajobrazu życia. Jejku, jaki patos.  Igor sie zpierwszoklasił. Na razie leniwie, bez napinki, aczkolwiek matematykę już uznał za ulubioną, a religie i w-f ulokował na szarym końcu. Szkoła dotychczas nie przysparza kłopotów, co inne tak. Tata mój mizernieje już półtora miesiąca w szpitalu. Ciężka sprawa, właściwie w tych okolicach moje serce najszybciej bije, a sen nie przychodzi na dobranoc. Namacalny obraz przemijania w ciele bliskiego człowieka, który dysponując godzinami bezczynnego czasu  zaczął liczyć myśli i spostrzeżenia (więc jednak czynność istnieje  - kartezjańska) Ostanio przez telefon powiedział mi, że na świecie panuje równowaga. Zgodziłam sie  z nim, ale nie przestudNiowałam tematu. Przestudniować problem znaczy go zgłę...