Zabawa w ulubione słowa? Jedno z moich faworytów - lato, krótkie, nieskomplikowane, łyse.
Nagrzana słońcem czaszka podbarwiona różem opalenizny, takie sobie skojarzenie, ale słowo ok.
Lato lipcowe spędzam w betonie, sierpniowe nadmorsko. Ulubione słowo wybrzmiewa obecnie beze mnie, dlatego zazdroszczę jak dziecko dzieciom wakacji. Słowo urlop jest nawleczone z koralików, które nagle wymykają się nitce, ale mają jeszcze czas by poskakać po podłodze zanim znikną z pola widzenia. Skaczę wraz z nimi.
Latem całą trójką mamy urodziny. To takie miłe i takie deprymujące jednocześnie (przynajmniej dla dorosłej części) Z roku na rok staję się bardziej miękka, pod każdym względem. Dziś urodziny naszego jedynaka, dziecka w skarpetkach. Dziecka, które jest dla mnie niewyczerpanym źródłem abstrakcji i inspiracji. Małego człowieka orkiestrę, któremu usta się nie zamykają, ale nogi zawsze są opakowane, chyba że czas na kąpiel. Będąc małolatą panicznie bałam się drzazg, dlatego w szkole (w pewnym okresie czasu) siedziałam na podręcznikach, a łokcie trzymałam w powietrzu, żeby mi coś przypadkiem nie zalazło za skórę, poza wrednymi koleżankami z klasy. Mój malec jest właścicielem wrażliwych stóp, bez skarpetek stopy czują się nieswojo. Nie ma takiej siły, która przekonała by go do chodzenia boso.
Znakiem naszych czasów są ludzie winogrona, choć preferuję rodzynki. Wolę tych pomarszczonych, osnutych pajęczyną czasu ludzików, którzy kryją w sobie kwintesencję smaków życia. Tylko z rzadka ich widuję, pokryli się w domach starości, odliczają. Kiedy tylko pojawiają się w polu widzenia rodzynki przyglądam się z niemym zachwytem, choć trzeba przecież powiedzieć dzień dobry. Widzę, że 'dobry' już nie za bardzo. Ręce drżą, oczy szklą, trzeba pomóc otworzyć torebkę, umysł nieraz. Wchodzę w ich skórę i czuję to brzemię mijającego życia.
Echart Tolle, mój zapomniany mentor, napisał, że przez ludzi starych prześwituje prawda, że są naszym łącznikiem z zaświatami.
No, oni jakby żyją w zaświatach, bo rzeczy teraz są inne, zupełnie obce i dalekie temu, co u kresu.
Lepką skórką nie brudzi się lśniących stronic pism, teraz się po nich przetacza jędrnymi pośladkami. Pewnie dlatego nie kupuje, nie czytam.
Godzina 22.00. W Hucie biją na alarm - do domu mężczyźni z żelaza, mecz czeka, sprawdźcie swoje stalowe nerwy.
W Brazylii włączają się do walki na okrągło.
Leszek wybył oglądać to zjawisko w męskim gronie. Cóż, uśpię solenizanta i popatrzę na domek z kart. Niby serial o polityce i nie do końca byłam przekonana, ale dałam się wciągnąć w te niejednoznaczności. Mowa o 'House of cards"
Czas umyć zęby:)
jak to mówią Holendrzy
Czuuus
Lato lipcowe spędzam w betonie, sierpniowe nadmorsko. Ulubione słowo wybrzmiewa obecnie beze mnie, dlatego zazdroszczę jak dziecko dzieciom wakacji. Słowo urlop jest nawleczone z koralików, które nagle wymykają się nitce, ale mają jeszcze czas by poskakać po podłodze zanim znikną z pola widzenia. Skaczę wraz z nimi.
Latem całą trójką mamy urodziny. To takie miłe i takie deprymujące jednocześnie (przynajmniej dla dorosłej części) Z roku na rok staję się bardziej miękka, pod każdym względem. Dziś urodziny naszego jedynaka, dziecka w skarpetkach. Dziecka, które jest dla mnie niewyczerpanym źródłem abstrakcji i inspiracji. Małego człowieka orkiestrę, któremu usta się nie zamykają, ale nogi zawsze są opakowane, chyba że czas na kąpiel. Będąc małolatą panicznie bałam się drzazg, dlatego w szkole (w pewnym okresie czasu) siedziałam na podręcznikach, a łokcie trzymałam w powietrzu, żeby mi coś przypadkiem nie zalazło za skórę, poza wrednymi koleżankami z klasy. Mój malec jest właścicielem wrażliwych stóp, bez skarpetek stopy czują się nieswojo. Nie ma takiej siły, która przekonała by go do chodzenia boso.
Znakiem naszych czasów są ludzie winogrona, choć preferuję rodzynki. Wolę tych pomarszczonych, osnutych pajęczyną czasu ludzików, którzy kryją w sobie kwintesencję smaków życia. Tylko z rzadka ich widuję, pokryli się w domach starości, odliczają. Kiedy tylko pojawiają się w polu widzenia rodzynki przyglądam się z niemym zachwytem, choć trzeba przecież powiedzieć dzień dobry. Widzę, że 'dobry' już nie za bardzo. Ręce drżą, oczy szklą, trzeba pomóc otworzyć torebkę, umysł nieraz. Wchodzę w ich skórę i czuję to brzemię mijającego życia.
Echart Tolle, mój zapomniany mentor, napisał, że przez ludzi starych prześwituje prawda, że są naszym łącznikiem z zaświatami.
No, oni jakby żyją w zaświatach, bo rzeczy teraz są inne, zupełnie obce i dalekie temu, co u kresu.
Lepką skórką nie brudzi się lśniących stronic pism, teraz się po nich przetacza jędrnymi pośladkami. Pewnie dlatego nie kupuje, nie czytam.
Godzina 22.00. W Hucie biją na alarm - do domu mężczyźni z żelaza, mecz czeka, sprawdźcie swoje stalowe nerwy.
W Brazylii włączają się do walki na okrągło.
Leszek wybył oglądać to zjawisko w męskim gronie. Cóż, uśpię solenizanta i popatrzę na domek z kart. Niby serial o polityce i nie do końca byłam przekonana, ale dałam się wciągnąć w te niejednoznaczności. Mowa o 'House of cards"
Czas umyć zęby:)
jak to mówią Holendrzy
Czuuus
Mam podobne obawy do Twoich opisanych tutaj. Na szczęście nie tych Twojego malucha. Nie znoszę skarpetek :)
OdpowiedzUsuńAle życie jest jakie jest i trzeba je przeżyć najlepiej jak się potrafi. Tylko jak to jest najlepiej? Hmm...
Eckhart zawsze ma rację :)
OdpowiedzUsuńO pięknym łysym słowie, koralikowym urlopie, chłopcu w skarpetkach, ludziach - rodzynkach - piszesz tak, że czytam przystając, rozmyślając, zachwycając się.
OdpowiedzUsuń