Ostatnio kumpluję się ze staruszką, nie zawsze rozumiem jej mowę, ale lubię zachodzić, to znaczy odwiedzać. Tylko, że babcia się już kończy, ubywa jej, a szkoda się żegnać, naprawdę. Jeszcze tylko kilkanaście stron walki z wszelkim opętaniem. Dlatego sączę jej mądrości jak harbatę z minty i pomalućku rozpuszczam betonową skorupę 'miastowości'. Chce mi się wierzyć w te kikimory. Łykam prawdę, że mądrość i wiedza niekoniecznie musi być oxfordzka, to życie z dnia na dzień wyczarowuje pojęcie o świecie. To pojęcie ściśle wiąże się z intuicją, co wykluwa się w opłotkach, przy rozżarzonych piecach, pod sznurami zasuszonych grzybów, przy stole, w nieruchomym świetle księżyca. Trzeba ją tylko wytrwale ubijać, jak śmietanę, a wnet rozwiązywanie zagadek i innych zagwozdek pójdzie jak po maśle. Czytanie o dyjabłach, zmorach, południcach w języku zrodzonym pod strzechą, ha, czary jakieś. Polecam Słaboniową! - Zośka, dyć nie myśl, że czego ty nie widzisz, to tego ni ma. Na św...